Strona:PL Zola - Rzym.djvu/389

Ta strona została uwierzytelniona.

tu było olbrzymie, nadzwyczajne, przygniatającej majestatyczności.
Wszedłszy do kaplicy Sykstyńskiej, Piotr zadziwił się, znalazłszy ją o wiele mniejszą, niż się spodziewał. Wydała mu się ona prostokątną salą, bardzo wysoką. Piękną była balustrada wyrzeźbiona w marmurze, dzieląca kaplicę na dwie połowy. W jednej zasiadali goście zaproszeni na uroczystość, jaką ujrzeć pragnęli a drugą połowę zajmowało wtedy duchowieństwo. Kardynałowie mieli dla siebie dębowe ławy, a prałaci stawali po za nimi z tyłu. Na prawo, w pobliżu ołtarza stał tron papieża, bogaty, lecz bez przepychu; ustawiony był na nizkiej estradzie. Na lewo, w murze, mieściła się loża o marmurowym balkonie, przeznaczona dla śpiewaków. Dopiero podniósłszy głowę do góry, poczynając od „Sądu ostatecznego“ zajmującego całą ścianę w głębi kaplicy i wiodąc oczyma po malowidłach sufitu, malowidłach opuszczających się pomiędzy dwunastoma oknami, o przejrzystych szybach doznawało się wrażenia ogromu. Wszystko się rozszerzało, unosiło i mknęło w nieskończoność.
Kaplica była prawie pusta. Zaledwie kilku turystów przypatrywało się malowidłom. Piotr natychmiast spostrzegł Narcyza Haberta, siedzącego na jednej z ław przeznaczonych dla kardynałów. Piotr już był blizko niego, bo przy stopniu na którym zasiadali kodytaryusze, z tyłu za kardy-