nu patrzał na całość Rzymu, leżącego jakby u stóp papiezkiego tronu, tuż pod ręką dawnego swego władcy. Piotr patrzał, pragnąc nazawsze zapamiętać widzianą ztąd panoramę miasta, chciał oczy i serce napełnić tym widokiem, czując, że niejednokrotnie wywoływać go zechce podczas samotnych swoich marzeń. Cały był tylko wzrokiem, zapomniawszy chwilowo o swym towarzyszu. Wtem posłyszał szmer słów, odwrócił więc głowę i zobaczył służącego w czarnej liberyi, który, coś powiedziawszy Narcyzowi, wychodził, składając głęboki ukłon.
Narcyz zbliżył się do Piotra, widocznie z czegoś niezadowolony.
— Mój kuzyn, monsignor Gamba del Zoppo, kazał mi powiedzieć, że nie będzie mógł nas przyjąć dzisiejszego poranku. Podobno, zaskoczyła go jakaś niespodziewana i pilna czynność.
Narcyz musiał powątpiewać w prawdziwość owej czynności; najwidoczniej zdawał się posądzać kuzyna o tchórzostwo. Cofał się bojaźliwy monsignor, bo musiał go ktoś przestrzedz, nastraszyć, więc w obawie niepotrzebnego skompromitowania swojej osoby, uciekł się do wybiegu, byle odroczyć dzisiejszą wizytę Piotra. Narcyz Habert był odważny z natury a zarazem niezwykle uprzejmy, chcąc więc okazać Piotrowi szczerość swoich zabiegów, rzekł:
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/404
Ta strona została uwierzytelniona.