Strona:PL Zola - Rzym.djvu/405

Ta strona została uwierzytelniona.

— Może znajdziemy inny sposób roztworzenia chociażby podstępnie tych drzwi tak pilnie strzeżonych... Jeżeli masz czas wolny dzisiaj popołudniu, to pójdziemy razem na śniadanie, a potem wrócimy dla zwiedzenia muzeum starożytności. Może tam przydybię mojego kuzyna... a może... może będziemy mieli szczęście i spotkamy papieża... spotkamy go nawet najniezawodniej, jeżeli zejdzie do ogrodu...
Słysząc, że audyencya znów została odłożoną, Piotr drgnął niemile tem dotknięty, lecz propozycyę Narcyza przyjął, serdecznie mu dziękując, bo nowa otucha wstąpiła mu do serca.
Zjedli śniadanie w restauracyi na przedmieściu Borgo, w poliżu bazyliki św. Piotra. Śniadanie było skromne i źle przyrządzone, a klientela niewykwintna, wyłącznie prawie złożona z pobożnych pątników. Około godziny drugiej przeszli przez plac Zakrystyi i przez plac św. Marty po za bazyliką, dążąc ku drzwiom muzeum. Cała ta dzielca miasta była jasna, przestrona, a słońce pałać się zdawało płomienniej, rozpalając białość bruku jak na dziedzińcu św. Damazego. Okrążając tył bazyliki, Piotr znów był zdumiony jej ogromem. Wielkie place i domy malały w oczach przez porównanie z tym olbrzymim wykwitem architektury. Wśród pustej przestrzeni placów zarosłych delikatną trawą wysuwającą się z pomiędzy bruku, nie było przechodniów; zaledwie kilkoro dzieci bawiło się w cieniu pod murem. Naprze-