Strona:PL Zola - Rzym.djvu/429

Ta strona została uwierzytelniona.

W głębokości i sile jego westchnień była poskromiona żądza, żal i łzy skruchy.
Benedetta, wyczerpana z sił po stoczonej walce, prawie omdlewająca, siadła na kanapie, a widząc że Piotr, zmięszany swem położeniem, chce też odejść, zatrzymała go, mówiąc przerywanym głosem:
— Księże Piotrze... nie odchodź... proszę nie odchodź.. chcę z tobą pomówić...
Uznając potrzebę usprawiedliwienia swej obecności, Piotr zaczął się tłomaczyć, mówiąc że nikogo nie zastawszy w przedpokoju, pozwolił sobie wejść do salonu, bo drzwi znalazł otwarte.
— Jakto.. więc Wiktoryi nie było w przedpokoju?... Jednak kazałam jej, aby tam była. Nawet wołałam na nią, by przyszła... Tak, wołałam na nią, gdy mój biedny Dario wpadł w szał zapomnienia... Dlaczegoż ona nie przyszła?...
Po chwili, nieco uspokojona, lecz z pałającemi jeszcze policzkami, Benedetta, pochyliwszy się stronę Piotra, zaczęła się zwierzać:
— Księże Piotrze... wszystko ci opowiem, bo nie chcę, abyś miał złą opinię o moim biednym Dariu... Nie sądź go zbyt surowo... W tem co zaszło jest i moja wina... Wczoraj wieczorem Dario mnie prosił o chwilę rozmowy sam na sam... mieliśmy z sobą do pomówienia... zatem wiedząc, że dziś o tej godzinie ciotki mojej nie będzie w domu, powiedziałam mu, by tu przyszedł. Przecież nic w tem nie było zdrożnego, zwłaszcza