Strona:PL Zola - Rzym.djvu/447

Ta strona została uwierzytelniona.

cya, był miejscem przedziwnem, miejscem szczególniejszego nabożeństwa, miejscem, na którem zasiądzie przedstawiciel Boga na ziemi.
Tłum ten zadziwiał rozmaitością swego składu. Byli wśród niego odświętnie przystrojeni robotnicy, o dziecięco przejrzystych spojrzeniach i szorstkich rysach twarzy, opromienionych szczęśliwością ekstazy. Były damy z mieszczańskich warstw różnych narodów, ubrane podług przepisów, w czarne suknie, uwydatniające bladość wzruszonych twarzy, omdlewających z nadmiaru pobożnego porywu. Byli strojni we fraki panowie, rozglądający się z miną przywódców tego tłumu, który przywiedli w przekonaniu, iż kładą tym sposobem niespożytej wagi zasługę, zbawiając na raz Kościół i całe społeczeństwo. Garstka tych wyfrakowanych i biało ukrawatowanych jegomościów ruszała się zamaszyście i królowała w pobliżu tronu. Byli to członkowie międzynarodowego komitetu, wśród których wyróżniał się i tryumfował baron de Fouzas. Wysoki, niezwykle tęgiej tuszy, niezwykle jasnowłosy, baron mógł mieć lat piędziesiąt. Pysznił się teraz, rozglądał, wydawał rozkazy, odgrywając rolę naczelnego generała armii, którą zaraz miał wieść do ataku i niehybnego zwycięztwa.
Pomiędzy szarą, bezbarwną masą ubrań występowała gdzieniegdzie jaskrawa jedwabna plama fiołkowej sutany biskupów, każdy bowiem