Strona:PL Zola - Rzym.djvu/453

Ta strona została uwierzytelniona.

których należą, błogosławi ich kraje i wszystkich katolików, dziękując za nadsyłaną pomoc, tak potrzebną Kościołowi. Gdy zamilkł i siadł znów na tronie, wybuchły oklaski, wiwaty, niedomówione ze wzruszenia okrzyki, cała powódź rozszalałej burzy uczuć, wstrząsających serca tysięcy zebranych tu pątników.
Nieokiełznana wrzawa trwała bez przerwy przez kilkanaście minut. Piotr wpatrzył się w nieruchomą postać Leona XIII, ku któremu pędził ten szał ubóstwienia. Siedział na tronie z papieską tiarą na głowie, z ramion spływał mu czerwony płaszcz podbity gronostajami, odbijając na białej, powłóczystej sutanie. Siedział nieruchomie, ze sztywnością hieratyczną bożyszcza czczonego przez dwieście piędziesiąt milionów swych wiernych. Postać papieża i tron jego złocisty, odbijając z zadziwiającą siłą o ciemno czerwone tło aksamitnej draperyi, płonęła jak ognisko chwały i najwyższego majestatu. Papież przestał być niedołężnym starcem, dopiero co z trudnością idącym i podobnym do chorego ptaka o zbyt chudej i wątłej szyi. Znikła szpetota jego twarzy, nieproporcyonalna wielkość nosa, szerokość ust za daleko rozciętych, znikła nieregularność i zasuszoność jego rysów. Wśród woskowo białej twarzy, pozostały tylko oczy, wyrażające bezmierną głębokość i niespożytą młodzieńczość, obok niezwykłej inteligencyi złączonej z niepoślednią przenikliwością. Drobna ta postać przybrała kró-