Strona:PL Zola - Rzym.djvu/458

Ta strona została uwierzytelniona.

orszaku, by po odbytej uroczystości wrócić i wypocząć w swojem mieszkaniu. Zbrojna straż szwajcarska, siłą rozpierała tłum, torując przemocą drogę dla papieskiego orszaku. Lecz tłum ujrzawszy odchodzącego papieża, zahuczał z nadmiaru bólu, nie chcąc tak szybkiego rozstania się ze swym bóstwem. Tłum zawył rozpaczliwie, jakby na raz zamknęło się niebo przedtem odemknięte. Jęczeli zwłaszcza pątnicy, którzy, pomimo usiłowań, nie dojrzeli papieża skutkiem oddalenia i nadmiernego ścisku. Serca pękały im z żałości, bo przecież mieli sposobność oglądania bóstwa i nie skorzystali, by rozradować się tym widokiem, by mogli dostąpić wiekuistego zbawienia, dotykając rąbka jego szaty i nie uczynili nic ku uratowaniu dusz swoich grzesznych! Zawrzał jakby bunt w ich zgłodniałych sercach i hurmem cisnęli się za orszakiem Ojca świętego, chcąc gwałtem pozyskać jeszcze chwilę jego obecności. Pod naciskiem prącego się tłumu, chwiać się zaczęła i ustępować straż szwajcarska, a niektóre kobiety, przedostawszy się po za szereg żołnierzy, pełznąc po ziemi, całowały posadzkę, po której dopiero co stąpał przedstawiciel Boga na ziemi. Ustami wpijając się w flizy, zbierały pył w pocałunkach. Biegły na czworakach, wyjąc nieprzytomnie, a owa piękna, wysoka brunetka, pozostawszy obok dopiero co opuszczonego tronu, padła twarzą na estradę i zemdlała, krzyknąwszy przeraźliwie; dwóch mężczyzn trzymało ją teraz