mu za karty wejścia, otrzymane przez niego. Piotr z niemałem ździwieniem poznał w tych paniach matkę i córkę, w towarzystwie których zwiedzał katakumby. Obiedwie były zachwycone tem co widziały podczas dzisiejszej uroczystości, lecz ładne, zdrowe i wesołe te kobiety cieszyły się jedynie ze względu na zaspokojoną swoją ciekawość, powtarzając, że było to rzeczywiście nadzwyczajne widowisko i jedyne w swoim rodzaju.
Wtem wśród tłumu zwolna dążącego ku wyjściu, Piotr uczuł, że ktoś trącił go w ramię. Obejrzawszy się, poznał Narcyza Haberta. Był rozegzaltowany, rozmarzony.
— Nie widziałeś mnie w sali, księże Piotrze, a jednak ja ciebie zaraz spostrzegłem i starałem się zwrócić twoją uwagę... Cóż mówisz na tę piękną brunetkę, która padła krzyżem, rozwarłszy ramiona?... Zachwycająca... wprost zachwycająca była ekstatycznym wyrazem twarzy i całej postaci! Patrzałem na nią, jak na żyjące arcydzieło mistrzów pierwotnych, prymitywów... Tak, przypominała postacie stworzone przez Cimabuego, Giotto, Fra-Angelico! Albo te inne kobiety, ta blondynka z towarzyszkami swojemi! Z jakąż pasyą rzuciły się na estradę, z jakąż miłością wpijały się ustami w poręcze fotela... ach, ta grupa była niezrównana swym porywem i namiętnością swego szału... To bardzo było piękne! Wiesz,
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/460
Ta strona została uwierzytelniona.