z bazyliki, rozchodzili się i rozpraszali grupami, lub pojedynczo, tworząc małe czarne plamki ruchome, podobni do mrówek rozbiegających się z poruszonego mrowiska. Piotr, Narcyz i monsignor Nani przystanęli pod prawem skrzydłem kolumnady i, milcząc, patrzyli na watykański pałac.
Trzy miliony! Cyfra ta uderzyła Piotra swoją wielkością. Patrząc na ozłocone słońcem mury pałacu, zdawało mu się, że widzi Leona XIII dążącego przez galerye i sale, do prywatnych swych komnat; cały ciężar zebranych pieniędzy papież przyciskał do piersi, obejmował drżącemi ramiony, niósł z sobą wszystko co mu dano, złoto, srebro, bankoty, nawet biżuterye rzucone przez kobiety. Zajęty tą myślą, Piotr szepnął prawie bezwiednie:
— Cóż on zrobi z temi milionami? Dokądże on poniesie skarb dziś otrzymany?...
W ten sposób formułująca się ciekawość Piotra, zabawiła obu jego towarzyszów, a Narcyz odpowiedział:
— Ojciec święty niesie je do swojego pokoju a raczej każe je nieść przed sobą. Wszak musiałeś widzieć tych dwóch ludzi z papieskiego pocztu, którzy zbierali wciąż dary składane na stopniach tronu?... Wszedłszy do swojego pokoju, papież zamknął się tam samotnie ze złożonym skarbem, i gdybyś mógł go teraz widzieć po za temi murami, zobaczyłbyś go liczącego pieniądze.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/464
Ta strona została uwierzytelniona.