ściami. W kilka chwil po odejściu monsignora, Piotr pozostał sam, albowiem Narcyz, pożegnawszy go lekkim uściskiem dłoni, odszedł jakby chwycony wielkością swego marzenia. Teraz dopiero Piotr poczuł wzbierającą w swem sercu burzę. „W pomyślnem usposobieniu“ — powtarzał w myśli. O jakiem to usposobieniu mówił monsignor?... Ten Nani naigrawa się z niego najwidoczniej... chce go zmęczyć, znużyć, odjąć odwagę, by następnie tem łatwiej zwyciężyć! Przez chwilę Piotr zdawał sobie jasno z tego sprawę, odczuł całą sieć intryg, jakiemi jest oplątany. Ogarnęła go wielka duma i w zaufaniu do sił swoich i oporności swojej, poprzysięgał, że nigdy nie ustąpi, że nie odwoła swojej książki, chociażby miały ztąd wyniknąć jak najgorsze dla niego następstwa.
Raz jeszcze zatrzymał się pod kolumnadą i wpatrzył się w okna pałacu watykańskiego. Tak, w dotychczasowych swych marzeniach reformatorskich, zawsze bezwiednie pomijał kwestyę pieniędzy a jednak pieniądze były koniecznością, bez której nie mogła się obejść Stolica apostolska. Przykuwały one papieża do ziemi, były to więzy niespożytej siły. Ale dla czegóż skarb papieża był zasilany w tak niewłaściwy sposób?... I znów opłynęła mu serce radość, bo jeżeli trzeba tylko odmienić system opodatkowania, to nowy plan łatwo będzie znaleźć, plan taki, by papież mógł być tylko duchem, tylko ojcem miłości
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/476
Ta strona została uwierzytelniona.