Strona:PL Zola - Rzym.djvu/478

Ta strona została uwierzytelniona.

kich okazyach, radzi wystąpić z manifestacyą swych uczuć.
Około godziny dziewiątej Piotr, dążąc na ulicę Świętej Marty, do bocznych drzwi bazyliki, dziś otwartych tylko dla osób zaopatrzonych w karty różowe, ujrzał na placu zbitą kolumnę ludzi, zwolna zanurzającą się we wnętrze kościoła. Tłum ustawiali i pilnowali panowie we frakach, jak się okazało członkowie jednego z klubów katolickich a dopomagali im przestrzegać porządku żandarmi z watykańskiej straży. Pomimo to wybuchały sprzeczki, wymyślano sobie a nawet grzmocono pięściami, tłum cały kołysał się i popychał, dusząc się i miażdżąc. Kobiety mdlały i unoszono je ztąd w obawie, by nie zostały stratowane.
Zaraz po wejściu do bazyliki spotkała Piotra niemiła niespodzianka. Ściany, kolumny, pilastry, przysłonięto draperyą z czerwonego adamaszku obszytego złotym galonem, nawet boczne nawy okolone zostały tąż samą staroświecką, jedwabną materyą, rozpiętą na dwadzieścia pięć metrów wysokości. Jakże ubogo wyglądały te galowe opony w porównaniu z niezrównanem bogactwem marmurów, ukrywających się dziś pod niemi! Nawet statuę św. Piotra ubrano. Z bronzu ulany apostoł miał na sobie wspaniałe pontyfikalne szaty i jakby papież żywy nosił dziś na metalowej głowie bogatą tyarę. Dotychczas Piotr nie przypuszczał, by komu mogła przyjść myśl ubierania