Strona:PL Zola - Rzym.djvu/491

Ta strona została uwierzytelniona.

dalsze szczeblowania ku wyżynom. Schody wiodące na wierzch kopuły, poprzecinane były wązkiemi, skośno biegnącemi korytarzami, których spadzistość przerywały progi, lub kilka schodków. Piotr był teraz pomiędzy ścianami podwójnej kopuły, zewnętrznej i wewnętrznej. Napotkawszy drzwi, uchylił je z ciekawością i ujrzał się w bazylice, na wązkiej galeryi, pod fryzem noszącym napis. Tu es Petrus et super hanc peram.. Z tej sześdziesięcio metrowej wysokości, spojrzał w dół. Był po nad skrzyżowaniem się naw, i widział je tylko częściowo, natomiast ogłuszyły go krzyki szalejącego wciąż tłumu i szarą, ciemną masą pełzającego na dnia przepaści. Znów więc rzucił się w tył i popędził wyżej. A gdy przebywszy wielką ilość schodów i korytarzy, znalazł drzwi uchylone, ciekawość przemogła, wszedł po za nie i znalazł się na wyższej galeryi, okrążającej wewnątrz kopułę ponad oknami u stóp wspaniale jaśniejących, mozajkowych obrazów. Ztąd spojrzawszy na kościół, ujrzał tłum w postaci ruchomej plamy, a ołtarz Konfesyi, oraz tryumfalny baldachim Berniniego, były maleńkie, jak cacka widziane zdaleka. Lecz krzyk bałwochwalczego ubóstwienia, okrzyk bojowy rozlegał się na nowo i jakby z wzrastającą siłą. Krzyk ten potężniał jak huragan wzmagający się rozpędem i dążący na szczyty. Piotr niechciał tego słyszeć. Więc szedł znów wyżej, aż wreszcie dotarł do galeryi