Strona:PL Zola - Rzym.djvu/499

Ta strona została uwierzytelniona.

księdza, żyjącego zrzeczeniem się i spełnianiem miłosierdzia. Lecz żeby poznać tutejsze dążności, trzeba było żyć jakiś czas w Rzymie; czyż nie dzisiaj dopiero, pod gwałtownem wrażeniem widzianego przepychu kościelnego, ocknął się on i otrzeźwiał!
Piotr wychylił się i spojrzał na plac przed bazyliką. Czterdziestotysiączny tłum wiernych roił się w dole, jak czarna szarańcza. I znów mu się zdawało, że słyszy krzyk bojowy: „Evviva il papa re! Evviva il papa re!“ Serce Piotra ścisnął żal bolesny, wraz z tym krzykiem padały, zamierając, ostatnie jego nadzieje. Wczoraj jeszcze łudził się możliwością wyzwolenia papieża z pod ucisku materyalnych kłopotów, wczoraj jeszcze marzył o papieżu symbolizującym cały ogrom władzy moralnej. Lecz oto dziś przestał wierzyć w możność urzeczywistnienia swych idealnych pojęć o papieżu oderwanym od dóbr tego świata, o papieżu namiestniku Boga królującego w niebie, papieżu-apostole bratniej miłości pomiędzy ludźmi.
Piotr spojrzał w stronę Kapitolu, przypomniawszy sobie słynną świątynię Jowisza, która niegdyś jaśniała tam na szczycie, a dziś zniknęła, padła w gruzy, w proch i z ziemią się zespoliła. Tąż samą koleją przemian dziejowych podkopana bazylika, rozsypie się i będzie tylko mogiłą, oglądaną przez nową religię wyrosłą dla