Strona:PL Zola - Rzym.djvu/504

Ta strona została uwierzytelniona.

włóczęgom, spędzającym noce na głazach, dziennem słońcem ogrzanych.
Pewnego ranka Piotr mocno się zadziwił, gdy wszedłszy do cichego i zawsze pustego ogrodu, zastał w nim Benedettę, siedzącą na ulubionem miejscu. Ujrzawszy Piotra, lekko krzyknęła i przez chwilę milczała zakłopotana, albowiem zastał ją czytającą książkę, przezeń napisaną — „Nowy Rzym“. Czytała ją teraz powtórnie, albowiem niewiele z niej zapamiętała, nie mogąc wszystkiego zrozumieć. Gdy minęła pierwsza chwila ździwienia, Benedetta, usunąwszy się nieco, poprosiła uprzejmie Piotra, by zajął przy niej miejsce, i z właściwą sobie szczerością rzekła, iż przyszła tu, by w ogrodowej ciszy uczyć się z tej książki, bo jest jeszcze nieświadomą rzeczy, o których on tak pięknie i porywająco umie mówić i pisać. Żądała objaśnień, a Piotr z chęcią odpowiadając na jej pytania, spędził jeszcze rozkoszniejsze godziny od owych samotnych, zwykłych rozmyślań w ogrodzie. Benedetta, sama będąc smutną, odczuwała wielki smutek Piotra i chociaż nie rozumiała i nie znała jeszcze przyczyny, czuła się ku niemu pociągniętą przez wspólność bólu. Serce jej, szarpane katuszą własnego cierpienia, stało się przystępnem współczuciu. Książkę Piotra odczytywała ze szczerem wzruszeniem. Przyznawała mu się teraz, że nigdy poprzednio nie myślała o nędzy dokuczającej tylu ludziom. Przesiąknięta zasadami dumy rodowej, uważała hierarchię