niem w głosie. Gdym to zobaczył w owej norze, do której mnie zaprowadziła Pierina przez most Świętego-Anioła, myślałem, że zemdleję. Taka nędza jest wstrętna... nad wszelki, wyraz wstrętna, odrażająca...
— Przypominam sobie także — ciągnąła dalej Benedetta — żeśmy postanowili odwiedzić tych biednych ludzi... i to brzydko z naszej strony, żeśmy dotychczas nie uskutecznili naszego projeku... Księże Piotrze, wszak chciałeś wtedy iść razem z nami... mówiąc, że pragniesz zbliska zobaczyć nędzę wśród biedaków w Rzymie...
Zamilkła, wciąż patrząc na Piotra i wyczekując jego odpowiedzi, z którą on nieco zwlekał, będąc bardzo wzruszonym tą dobrocią i rozbudzonem w sercu Benedetty współczuciem; zdawało mu się, że były to owoce ich wspólnych rozmów porannych, w cichym, pałacowym ogrodzie. Myśl ta rozradowała mu serce. Czując potrzebę odpowiedzenia na słowa Benedetty, Piotr zaczął mówić powoli i spokojnie, lecz wkrótce dał się unieść swej żądzy apostołowania:
— Nie wyjadę z Rzymu przed zapoznaniem się z miejscowemi warunkami bytu ludu pracującego... chcę zobaczyć stopień jego cierpienia... chcę porównać i przekonać się... chociaż nędza i cierpienie wszędzie, we wszystkich krajach są takież same... i powinniśmy wszyscy myśleć o powstrzymaniu a chociażby zmniejszeniu tego straszliwego zła... Ach, uleczyć chorobę nędzy!
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/514
Ta strona została uwierzytelniona.