kazać i opowiedzieć szczegóły dotyczące tamtej dzielnicy Rzymu.
Benedetta chciała najpierw załagodzić niezadowolenie donny Serafiny, nie robiąc jej wszakże żadnego ustępstwa:
— Ach, ciociu, ksiądz Piotr tylu już musiał spotkać żebraków na ulicach Rzymu, że nie ulęknie się, zobaczywszy kilku więcej! Wreszcie w książce swojej, opisując nędzę w Paryżu, tyle jej tam spotkał, że nie może się niczemu dziwić pod tym względem. W Rzymie nie ma większej nędzy niż w Paryżu, nie może jej być więcej... a słusznie powiada, że ubóstwo i głód wszędzie są jednakowe, bo jednakowo dokuczliwe...
Nie czekając na odpowiedź donny Serafiny, spojrzała na Daria i rzekła z przymileniem:
— Jeżeli chcesz zrobić mi rzeczywistą przyjemność, to zawieź mnie tam jutro... Bez ciebie zjawiając się u tych ludzi, nie będziemy umieli wytłómaczyć przyczyny naszych odwiedzin. Więc pojedziesz ze mną?... Weźmiemy powóz i pojedziemy do miejsca wskazanego przez pana Huberta... zobaczysz jak to będzie miło tak razem we dwoje wyjechać z domu... Już od tak dawna nie wyszłam z tobą na miasto...
Benedetta cieszyła się myślą tej wspólnej wycieczki, poprzedzonej jazdą powozem sam na sam z Dariem. Chciała mu dać dowód, że nie ma do niego urazy. Zrozumiał to, więc już tylko pozornie stawiając opór, rzekł żartobliwie:
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/517
Ta strona została uwierzytelniona.