Strona:PL Zola - Rzym.djvu/531

Ta strona została uwierzytelniona.

chociażby samemu sobie, że się ma głowę na karku...
Wtem spojrzał na brzydkie, walące się w gruzy, domy niewykończonej dzielnicy w pobliżu zamku Świętego Anioła i wyraz twarzy zmienił natychmiast. Chwycony nowem wrażeniem, stał się artystą, bolejącym nad zeszpeceniem dawnego Rzymu papieży. Oczy mu pobladły, zamroczyły się tęknotą, usta wyrażały gorycz pogardy dla wszystkiego co dzisiejsze, był już tylko marzycielem pogrążonym w pięknie wieków minionych.
— Księże Piotrze, patrz, patrz, co oni zrobili z miasta cezarów, ze stolicy Augustów, z grodu Leona X! Z Rzymu o niezrównanej piękności! Z Rzymu urokiem swym królującego nad światem!
Na dawnych łąkach ciągnących się wzdłuż Tybru aż do stoków Monte Mario, na tej zielonej równinie urozmaiconej rzędem topoli i umiłowanej przez malarzy, którzy na tylu obrazach unieśmiertelnili ją jako pierwszy plan widniejącego w dali Borgo, lub bazyliki św. Piotra, wznosiła się nowa, niedokończona dzielnica Rzymu. Widok jej był wprost odrażający dla oka. Dawną łąkę poprzecinano w prostokątne ulice, wzdłuż których wznosiły się ciężkie olbrzymie domy, monotonne kamienne sześciany o jednakowych fasadach. Sprawiały wrażenie seryi koszar lub klasztorów, ciągnących się bez końca identycznemi rzędami. Gmachy te dziwiły i przerażały, albowiem wszystkie stały niedokończone,