— Jednakże trzeba nam się skierować ku mieszkaniu tych ludzi, których państwo chcecie tak koniecznie zobaczyć... szkoda... bo to nam popsuje przyjemność naszego spaceru... Sam nie wiem jak ja was doprowadzę do nich... bo nie znam drogi... nie siliłem się pamiętać, nie mając zamiaru przyjść tu po raz drugi... Co za niedorzeczne ulice... wszystkie do siebie podobne, puste... zamarłe... ani sklepów, ani ludzi... po czemże je rozpoznać i trafić?... No, ale chodźcie... zdaje mi się, że to będzie w tym kierunku...
I wszyscy czworo skierowali się w stronę Tybru, tam bowiem w niedokończonych domach osiadła cała rzesza biednej ludności poszukującej tanich lub bezpłatnych mieszkań. Właściciele mniej więcej wykończonych domów zadawalniali się byle jaką ceną komornego, częstokroć długo wyczekując na zaległe raty, lecz wiedzieli, że tylko pobłażliwą cierpliwością będą mogli coś uzyskać. Prócz tych mieszkańców opłacających komorne i zajmujących domy prawie ukończone, roiła się kilkotysiączna najbiedniejsza ludność Rzymu, która osiadła tutaj bez niczyjego zezwolenia, napłynąwszy gromadnie z Transtevere i Glietto, gdzie nowo wytknięte szerokie ulice uprzątnęły budy i przegniłe stare domostwa, odwieczne siedziby biedaków. Władze miejskie udawały, że nie widzą tego masowego przesiedlenia się ludności, nie mając środków na wspomożenie tych nędzarzy, a nie chcąc, by rozlokowali się
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/536
Ta strona została uwierzytelniona.