na ulicach i placach miasta, dozwolono im schronić się w puste, opuszczone mury niedokończonych pałaców. Tak więc te wspaniale gmachy, stawiane dla bogaczów, stały się pastwą hord łachmanami zaledwie przykrytych, hord nieszczęsnych, skazanych na wieczną nędzę i cierpienie. Zgłodniali, brudni, robactwem pokryci ci ludzie, zamieszkali w pałacach o monumentalnych bramach zdobnych rzeźbami, o balkonach wspartych na wspaniałych karyatydach, ciągnących się na całej długości fasad. Każda rodzina, obrawszy najdogodniejsze dla siebie schronienie, pozawieszała szmaty w otworach pozostawionych na okna, a znalezione deski zastępowały drzwi, których nigdy tu nie było i nie będzie. Wstrętne łachmany suszyły się w pysznych, książęcych komnatach, których nietynkowane mury świeciły już szparami i ohydnością plam bezczeszczących ich dawniejszą białość. W bramach o wyniosłych rzeźbionych sklepieniach leżały stosy smrodliwych śmieci, gnijących pomiędzy kałużami pomyj i odchodów, które strugą wylewały się aż na ulicę, zanieczyszczając ją trującemi wyziewami.
Dario niecierpliwił się, nie mogąc odnaleźć drogi do mieszkania rodziców pięknej Pieryny Coraz to chmurniejszy, powtarzał:
— Zapewne trzeba było iść na lewo... a może na prawo... Lecz jakże tu co odnaleźć i kogo się zapytać?...
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/537
Ta strona została uwierzytelniona.