tak samo jak Tito... niema co robić, więc oto śpi chłopaczysko...
Ręką wskazała na syna leżącego na trawie. Tito był barczysty, twarz miał hardą, nos wielki i cudnie piękne oczy, takie same jak Pieryna. Uniósł nieco głowę i patrzał na tych nieznanych gości. Zdawał się być zaniepokojony i zmarszczył czoło, zobaczywszy jak Pierina wpatruje się w Daria. Przyłożył się znów jakby do dalszego snu, lecz z pod rzęs śledził wszystko z natężoną uwagą.
— Pierino, zaprowadź tych państwa na górę... niech się rozmówią z ojcem...
Podczas opowiadania Giasinty zbliżyło się kilka ciekawszych sąsiadek, które, równie brudne i obdarte jak ona, przysłuchiwały się i patrzały, otoczone chmarą dzieci różnego wieku, a tak do siebie podobnych, jednakowo rozczochranych i nigdy niemytych, że tylko matki mogły rozpoznać je pomiędzy sobą. Wszyscy ci ludzie żyjący na ulicy wśród śmieci, gruzów i chwastów, wyglądali na koczowniczą hordę, a jaskrawo świecące słońce uwydatniało srogość poniżającego ich stanu.
Benedetta, lękając się wrażliwości Daria, rzekła do niego z wielką czułością:
— Drogi mój... Ty nie idź z nami, niechcę abyś mi się rozchorował... Już i tak zrobiłeś wysiłek i przyprowadziłeś nas tutaj wbrew swojej woli... Zostań na słońcu... tu będzie ci lepiej,
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/544
Ta strona została uwierzytelniona.