Strona:PL Zola - Rzym.djvu/547

Ta strona została uwierzytelniona.

z okien... byłem wtedy pomocnikiem mojego ojca...
Na pytania, odpowiadał chętnie, zapewniając, że byłby zupełnie szczęśliwy, on i jego rodzina, gdyby można pracować dwa dni na tydzień... zarobione w ten sposób pieniądze wystarczyłyby im wszystkim. Z jego słów łatwo się było domyślać, że przedewszystkiem cenił on wolność rozporządzania swoim czasem i mając to obecnie, nie narzekał nawet na głód, jaki im dokuczał. Byle żyć bez zmęczenia i odpoczywać wedle upodobania... Piotr, słuchając go, nie wychodził z podziwienia. Była to wiecznie powtarzająca się i prawdziwa anegdotka o owym włoskim ślusarzu niemającym roboty i umierającym z głodu, ale niechcącym iść do sąsiedniego domu, gdzie go zawołano, nie mogąc drzwi otworzyć i wyrzekającym się zarobku, gdyż dopiero co rozpoczął swoją siestę.
Tomaso zdawał się być zadowolniony z mieszkania, za które nie potrzebował płacić komornego, brakowało mu tylko kilku groszy na kupienie trochy strawy. Nikt w rodzinie nie był wybredny, zapewniał, że zadawalniano się byle czem, tak pod względem jakości, jak ilości.
Zwróciwszy się w stronę Piotra, który mu najczęstsze zadawał pytania, rzekł:
— Za czasów papieża, wszystko szło lepiej... Mój ojciec był także mularzem, ale całe życie miał poddostatkiem roboty w Watykanie... oto i ja je-