Strona:PL Zola - Rzym.djvu/548

Ta strona została uwierzytelniona.

żeli od czasu do czasu pracuję, to również tylko tam. Prawda, żeśmy potem mieli dziesięć lat ciągłej roboty, przy budowie nowych domów... wtedy człowiek miał pieniędzy ile chciał... bo można było pracować bezustannie... Wtedy dobrze się jadło... Człowiek kupował sobie drogie odzienie... i niczego sobie nie odmawiał... Trochę to nas popsuło... i teraz ciężej biedę znosić... Ale najlepsze czasy były za panowania papieży... ot wtedy nie widziało się nędzy pomiędzy nami... nie było podatków a wszystko było takie tanie, jakby człowiekowi darmo dawano... tak, wtedy to było życie... użycie...
Wtem, od strony jednego z zabitych na głucho okien, doleciało jakieś opryskliwe mamrotanie a Tomasso objaśnił:
— To mój brat Ambrogio... on zawsze niekontent gdy mówię w ten sposób... On był z republikanami w roku 1849... miał wówczas lat czternaście... Ale to nic nie szkodzi... zawsze to mój brat... i gdy zapadł na zdrowiu, wzięliśmy go tutaj, żeby nie umarł sam, bo mieszkał w piwnicy i nikt go w chorobie nie doglądał... teraz jest z nami...
Odwiedzający spojrzeli na barłóg, na którym leżał Ambrogio i zdjęła ich wielka litość.
Był to starzec sześdziesięcioletni o ciele wyschłem i tak wyniszczonem nędzą i chorobą, że nie miał siły zwlec się z brudnego siennika, stanowiącego wraz z kilku szmatami całe posła-