Strona:PL Zola - Rzym.djvu/563

Ta strona została uwierzytelniona.

i krzyk panował tu bezustannie, a głód zaspakajano, kupując za parę groszy smażone ryby, ślimaki, makarony i jedzono na poczekaniu. Znaczna część rodzin nigdy nie rozpalała u siebie ognia, nigdy nic nie gotując. Matki rodzin ledwie że przysłonięte mając ciało brudnemi, opadającemi łachmanami, które uważały za spódnice i kaftany, opędzały się, krzycząc za dziećmi galopującemi wśród ścisku i wrzawy, ojcowie siadali rzędem wzdłuż domów, dopomagając do ogólnego zamięszania i krzyku śmiechem, śpiewami i hałaśliwą, najdziwaczniejszą muzyką. Wszyscy ci ludzie żyli bezmyślnie, a jednak ze smagłych ich twarzy, rzadko kiedy pięknych, lecz zdobnych atramentowo czarną i kędzierzawą czupryną, oraz oczyma szczególniejszego ognia i uroku, tchnęła radość życia. Biedny ten lud wesoły, dziecięco nieświadomy, jedno miał tylko pragnienie, mieć parę groszy dla kupienia sobie strawy zawsze gotowej wśród nieustającego nigdy jarmarku!
Ciepłe słońce, pogodne niebo — oto przyczyny umysłowego zastoju tutejszego ludu. Utrwalony w tej myśli, Piotr przypomniał sobie i wytłomaczył zarazem pojawienie się takiej postaci jak święty Franciszek, ten dobroci pełen żebrak wędrowny, głoszący o niezrównanym uroku ubóstwa. Człowiek taki mógł wyrość tylko pod łagodnem niebem włoskiem. Był to nieświadomy rewulucyonista, protestujący na swój sposób przeciwko roz-