Strona:PL Zola - Rzym.djvu/572

Ta strona została uwierzytelniona.

jedyny to sposób, by mógł walczyć z przeciwnikami Kościoła, by mógł stawiać opór ich szkodliwemu działaniu. Lecz jakie to wszystko boleśnie poniżające! Kościół zstępuje z przynależnych sobie wyżyn, z bozkości swego tronu, by stać się stronnictwem, międzynarodowem olbrzymiem stowarzyszeniem, zorganizowanem w celu podboju i władzy nad światem!
Wszystko to krążyło w kole dramatycznem. Nawet istnienie tego papieża cechował głęboki tragizm. Papież zamknął się w murach swojego pałacu i nazywał pałac ten więzieniem, chociaż z setek okien Watykanu patrzeć mógł na Rzym cały, na obszary Kampanii, na dalekie szczyty gór ciągnących się długim łańcuchem. W każdej porze roku i dnia, mógł spoglądać na miasto leżące u stóp Watykanu, ale widok tego miasta rozdzierał mu serce, wszak to była jego prawowita dziedzina, jego gród, który przemocą został mu zabrany, straty tej nigdy nie odboli i do ostatniego swego tchnienia słać będzie światu jęki pełne bólu, domagając się przywrócenia utraconej własności. Zamknięty w ciszy swego schronienia, papież z okien swych widział codziennie czynione zmiany w mieście noszącem piętno papieży królów, widział jak rozcinają starożytne dzielnice szerokością dróg nowych, widział rozrastający się biały pierścień budujących się domów, otaczających jakby ramą zrudziałe odwieczne siedziby środkowego przedwiecznego miasta.