Strona:PL Zola - Rzym.djvu/573

Ta strona została uwierzytelniona.

Papież patrzał na to samowolne rozporządzanie się zdobywcy i chwycił go gniew, złączony z bólem. W nadmiarze boleści wpadł w szał sobie dotąd nieznany i począł nowe tworzyć plany, zapragnął zgarnąć ku sobie korzyści z piękności nowego Rzymu. Lecz obliczenia zawiodły starca i zaprzepaścił całe mienie Kościoła, mienie powierzone jego pieczy, nadszarpnął swą opinię, wdając się w tę awanturę tragiczną, która nań spadła jak przynależny okup za winy. A grzesznym tu był ktoś wyższy nad monarchów tego świata, grzesznym był posłannik Boga, widomy jego przedstawiciel, Bóg we własnej osobie, bo papież Bogiem będący w oczach bałwochwalczego chrześciańskiego tłumu!
Śniadanie już miało się ku końcowi, na stole postawił służący deser, złożony z sera koziego i owoców. Narcyz, skubiąc ziarnka winogrona, podniósł oczy w stronę pałacu watykańskiego i zawołał wesoło:
— Masz racyę, księże Piotrze... i ja teraz widzę białą, nikłą postać nieruchomie stojącą po za szybami sypialni papiezkiej.
Piotr nie spuszczał z oczu tego okna, i wciąż patrząc w tamtą stronę, rzekł zwolna:
— Tak, tak... postać znikła a teraz znów powróciła... i stoi nieruchoma, biała...
— Cóż chcesz, papież musi się często nudzić... więc dla rozrywki patrzy przez okno... a można mu pozazdrościć widoku, jaki ma z okien swej