Strona:PL Zola - Rzym.djvu/579

Ta strona została uwierzytelniona.

kańskim, skrępowanymi więzami dogmatu, nie byłże narażony na ewentualną konieczność zerwania z tym tworzącym się zdala nowym Kościołem?... Jakby mroźny wiatr schyzmy, dolatywał go z oddalonych krain po drugiej stronie oceanu, czuł złowrogi jego powiew i wzrastający niepokój w swem sercu. I to pchnęło go na drogę pokojowej dyplomacyi. Za pomocą względnej pobłażliwości, chciał pochwycić w swe ręce wszystkie rozproszone siły i wpływy Kościoła, zamykając oczy na dość samowolne działania niektórych biskupów, posuwając tolerancyę do ostatnich możliwych ze swej strony kresów, zapragnął podbić lud i stanął po jego stronie, często przemawiając w jego sprawie, broniąc przeciwko chwiejącym się władzom świeckim. Lecz czyż mógł iść dalej jak zaszedł?... Czyż mógł się wyrzec powierzonej spuścizny, przekazanej tylu wiekami?... Tradycyą związany, musiał się zasklepiać w ścisłości katolickiej formuły. Wiedział, że siłę jego stanowi ta wszechpotężna władza duchowa, władza moralna, sięgająca po za świata doczesność i że promienny, tajemniczy jej urok, rzuca mu ludzkość pod nogi, tłumy kornemi czyni, przyciąga pątników, ujarzmia wrażliwe serca kobiet, mdlejących z miłości u stóp jego tronu... Lecz czyż władzę tę unieść może, porzucając Rzym na zawsze?... Wszak opuściwszy Rzym i zrzekłszy się tem samem rojeń o świeckiej wszechwładzy, uczyniłby największy z przewrotów, przeniósłby