rzenie Piotra. Czuł się nawet szczęśliwym ze sposobności rozmowy z Benedettą. Wybiła godzina szósta, na dworze była już noc zupełna.
— Zdaje mi się, że Jego Eminencya jest dziś cierpiący? — zapytał Piotr.
— Tak, wuj mój jest nieco cierpiący... ale to tylko trochę zmęczenia... Wuj kazał mnie zawiadomić, że zamyka się dziś na cały dzień z don Vigiliem w swoim pokoju, dla dyktowania mu listów... A więc stan jego zdrowia nie może być groźny.
Zapadło chwilowe milczenie. Nagle wpadła Wiktorya, niezmiernie przerażona, i głosem zdyszanym zawołała:
— Nieszczęście... nieszczęście!...
Benedettą zerwała się, nagle pobladłszy i, przeczuwając coś rzeczywiście zatrważającego, spytała:
— Co takiego?.. Mów... mów prędzej!...
— Dario... pan Dario jest na dole... Zeszłam do bramy, zobaczyć czy tam zapalić lampę, bo często zapominają zapalić ją o właściwej porze... gdy wtem, wśród ciemności, potknęłam się o coś leżącego na ziemi... To był nasz Dario... leży tam w bramie... Zdaje mi się, że jest ugodzony nożem...
Straszliwym, pełnym bólu głosem, Benedetta krzyknęła:
— Zabity, umarł!...
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/594
Ta strona została uwierzytelniona.