— Nie... ale jest raniony... pewnie raniony nożem!
— Zabity, zabity!
— Nie... mówił ze mną... I proszę, błagam, niechaj pani się uspokoi... i ciszej mówi... kazał, bym milczała... nie chce, aby ktokolwiek o tem wiedział... przysłał mnie tylko do pani... do pani jednej... ale stało się... niewiedziałam, że tutaj zastanę księdza Piotra... lecz on dochowa tajemnicy... i zejdzie z nami... pomoże nam... bo same możebyśmy rady nie dały...
Piotr słuchał z przerażeniem. Wiktorya, chcąc wziąć lampę dla poświecenia na schodach, wyciągnęła rękę, lecz ręka ta była cała skrwawiona, musiała się nią dotknąć Daria, broczącego we krwi, w bramie na dole. Benedetta, na widok tej drżącej i zakrwawionej ręki, krzyczeć zaczęła z bólu i z przerażenia.
— Nie ma czasu teraz na rozpacz i na łzy... Zejdźmy na dół w jaknajwiększej ciszy. Biorę lampę, bo trzeba widzieć gdy go brać ztamtąd będziemy... Śpieszmy się, śpieszmy, aby go kto nie zobaczył...
To mówiąc, Wiktorya poszła naprzód, zabierając lampę. We drzwiach, przed sienią, leżał na kamiennej posadzce Dario, musiał tu paść, nie mając siły iść dalej, widocznie raniono go przed samym domem. Leżał nieruchomie, zemdlony, usta miał zaciśnięte, twarz niezmiernie bladą i zamknięte powieki.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/595
Ta strona została uwierzytelniona.