Strona:PL Zola - Rzym.djvu/596

Ta strona została uwierzytelniona.

Benedetta już odzyskała energię, właściwą rodowi Boccanera, odważnie stawiającemu czoło przeciwnościom. Milcząc, z szeroko rozwartemi oczami, patrzyła bez łez i jęku, nierozumiejąc spadającego nagle ciosu. Któż popełnił to morderstwo?... Dlaczego teraz, o tej godzinie, przed progiem tego starożytnego pałacu?... Krew z rany Daria sączyła się w niewielkiej ilości, bo tylko ubranie było na nim zbroczone. Wiktorya, przekonawszy się o tem, rzekła przyciszonym głosem:
— A teraz zabierajmy go ztąd jaknajprędzej; dobrze się stało, że nie ma odźwiernego... on wiecznie przesiaduje u stolarza naprzeciwko... umizga się do jego żony... i dziś tak, jak zawsze, zapomniał zapalić lampę w bramie... ale może nadejść... więc się śpieszmy... Ja z księdzem Piotrem dam wszystkiemu radę... zaniesiemy Daria na górę... do jego pokoju...
Tylko jedna Wiktorya miała teraz całą przytomność umysłu; była to kobieta zawsze czynna, spokojna i ztąd pochodziła u niej równowaga rozsądku. Benedetta i Piotr z dziecięcem posłuszeństwem, wykonywali co rozkazała, tak bowiem byli wzruszeni, iż nie mieli siły myśleć ani też mówić.
— Contessina weźmie lampę i będzie świecić na schodach... tak, trzeba nieco lampę przysłonić żeby światło padało na stopnie. Ksiądz Piotr niechaj stanie przy nogach... ja wezmę Daria