Strona:PL Zola - Rzym.djvu/605

Ta strona została uwierzytelniona.

Stare mury ponurego pokoju, drżeć się zdawały od płomiennych, miłosnych zaklęć Benedetty. Osłabła z rozpaczliwego uniesienia i osunęła się na podłogę, głową tylko wsparta o krawędź łóżka, na którem Dario spoczywał jakby martwy. W tejże prawie chwili weszła do pokoju Wiktorya, prowadząc ze sobą doktora.
Doktór Giordano miał lat przeszło sześdziesiąt, był wzrostu małego, głowę miał pokrytą włosami, wijącemi się w srebrne pukle, różowy, starannie wygolony, miał postawę dobrodusznego prałata, widocznie skutkiem leczenia klienteli prawie wyłącznie złożonej z duchownych, przejął się układem ich i stał się do nich podobny. Mówiono, że był rzadkiej zacności i dobroci. Chętnie leczył biednych i nigdy nic od nich nie żądał. Przytem miał wyrobioną opinię człowieka taktownego i umiejącego dochować tajemnic sobie powierzonych. Od lat trzydziestu był doktorem rodziny Boccanera. Wierzono mu i z ufnością oddawano się w jego ręce, nawet kardynał Boccanera nigdy, w najważniejszych wypadkach, nie wzywał do siebie innego doktora.
Ostrożnie, z pomocą Piotra, rozebrał Daria, który z bólu ocknął się z omdlenia. Zbadawszy stan rany, doktór się uśmiechnął i zapewnił, że nie ma najmniejszego niebezpieczeństwa. Co najwyżej chory pozostanie w łóżku przez trzy tygodnie. Uspokoiwszy obecnych, znów zaczął oglądać ranę i, ulegając zwykłej w Rzymie skłon-