ności zachwycania się sztuką umiejętnych pchnięć nożem, znając się wreszcie wybornie na tego rodzaju ranach, codziennie wydarzających się w jego praktyce wśród biednej ludności, doktór Giordano nie śpieszył się z opatrzeniem rany, znajdując zapewne, że zadaną została z całem możliwem mistrzowstwem. Zwróciwszy się do Daria rzekł:
— Taką ranę nazywamy ostrzeżeniem... Ten, który ją zadał, nie chciał zabić i wymierzył cios z góry na dół... tym sposobem nóż zagłębił się tylko w mięśniach, nawet nie zawadziwszy o kość... Nie ma co mówić, ten który wymierzył to pchnięcie zna się na rzeczy... ogromnie zręcznie zadał ranę...
— Tak, tak... szepnął Dario, wiem, że nie chciał mnie zabić... bo miał ku temu wyborną sposobność... mógł mnie przebić na wylot...
Benedetta nie słyszała tej rozmowy. Od chwili, gdy doktór zapewnił, że rana nie przedstawia żadnego niebezpieczeństwa, padła na krzesło i była prawie w odrętwieniu. Teraz, gdy opuścił ją straszliwy lęk, podtrzymujący jej energię, osłabła. Była to zwykła reakcya nerwowa. Wreszcie pojawiły się w jej oczach łzy, lecz ciche, słodkie łzy przynoszące ulgę. Po chwili wstała i pochyliwszy się nad rannym, pocałowała go z rozradowaną twarzą i wielką czułością.
Dario rzekł do opatrującego doktora:
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/606
Ta strona została uwierzytelniona.