Strona:PL Zola - Rzym.djvu/616

Ta strona została uwierzytelniona.

du. Lecz po zachodzie, podczas zapadającego zmroku rzeka stawała się mętną, koloru błota, ciężką i leniwo starą, nie chciała nawet odbijać w swych nurtach nadbrzeżnych domów i murów. Płynęła z rozpaczliwem zniechęceniem, w ponurem milczeniu, samotna i życie odtrącająca. Po zimowych ulewnych deszczach Tybr wzbierał i pędził groźny z szaloną gwałtownością, lecz podczas długich letnich miesięcy wpadał w odrętwienie i martwo przepływał przez Rzym, cicho przelewając swe wody, jakby wstrętem przejęty dla wszelkiej bezpożytecznej hałaśliwości. Można było stać dnie po nad Tybrem napróżno, wyczekując pojawienia się na nim statku jakiegokolwiek, chociażby najmniejszej łódki. Nieliczne handlowe małe parowce przywożące wino z Sycylii, łodzie rybackie i trochę statków żaglowych, zatrzymywały się u stóp Monte Aventino, nigdy nie zapuszczając się głębiej w miasto. Na rzece było więc pusto, głucho, woda zdawała się być zamarłą a tylko gdzieniegdzie jakiś nieruchomy lubownik stał, zapuściwszy wędkę i patrzał w beznadziejnem oczekiwaniu. Wszakże u stóp dawnego wybrzeża Piotr dostrzegł jakiś mchem obrosły statek, rodzaj przegniłej arki Noego. Może była tam kiedyś pralnia?!.. obecnie żaden odgłos ztamtąd nie dochodził i nigdy się nie pojawiała żadna istota. Po drugiej stronie rzeki na błotnistym występie gruntu leżała łódka bokiem w mule zagrzęzła, wpół przegniła, zmurszała i po-