Strona:PL Zola - Rzym.djvu/625

Ta strona została uwierzytelniona.

grubych połyskujących liści. Przeszedłszy niezliczoną ilość schodów i dostawszy się na platformę wysoko wzniesionego belwederu, można było jednem spojrzeniem objąć całość Rzymu, który zdawał się być tuż blizko, łatwy do ujęcia w wyciągające się ku niemu ramiona. W refektarzu willi zawieszone były portrety wszystkich artystów francuzkich, którzy tu kolejno zamieszkiwali jako pensyonarze, przysłani z Paryża. Z okien biblioteki, cichej, ustronnej i olbrzymiej sali, roztaczał się daleki widok niezrównanej piękności. Było w nim coś równie bezgranicznego jak ambicya. Widok to był najwłaściwszy dla tych młodych, studyujących artystów, marzących o podboju świata, o stworzeniu nowych dróg dla sztuki. Zamknięte życie wiodący tutaj młodzieńcy, krzepić mogli i potęgować swą wolę, patrząc na niezrównany widok Rzymu, tego Rzymu o tak szczytnej przeszłości.
Piotr był zawsze przeciwny owej ustanowionej przez rząd francuzki nagrodzie, polegającej na wysyłaniu młodych artystów na trzyletni pobyt w Rzymie. Zdawało mu się, że zdobyta drogą konkursu „prix de Rome“ zgubną jest dla kształcącego się młodzieńca, albowiem narzuca tradycyjną monotonność metody, niebezpieczną dla talentów oryginalnych. Teraz jednak, zwiedzając piękne sale i ogrody willi Medicis, Piotr chwilowo zmienił swój pogląd, pozostając pod wrażeniem czarującego widoku, jaki ztąd ujrzał. Ach, jak-