Strona:PL Zola - Rzym.djvu/637

Ta strona została uwierzytelniona.

niezabudowana, prawie że żadnego nie dawała widoku, nawet na poblizkie dzielnice miasta. Horyzont był mały, skrócony dachami sąsiednich domów. Na schodach wiodących na plac właściwy, nie spotkał Piotr nikogo, cudzoziemcy bowiem przyjeżdżają tu powozami, które muszą objeżdżać znacznie większe koło. Turyści, wysiadłszy z dorożek, oczekujących ich powrotu, śpieszą ku arcydziełu rzeźby starożytnej i podziwiają ze śpiżu ulany pomnik Marka-Aureliusza, który na swym rumaku stoi na środku placu. Wdzięk tego placu oddziaływa powoli, lecz ze wzrastającą siłą, która ukazuje coraz to inne jego piękności. Urok staje się zupełny, gdy zachodzące słońce, śląc skośne swe promienie, ożywia i odcina na tle niebieskiego nieba rzeźbione figury, umieszczone na zrębach pałacowych dachów. Pod obszernym portykiem rozsiadają się zwykle miejskie kumoszki, schodzące się tutaj dla wspólnej pogadanki, rozmawiając, przebierają drutami przyniesione z sobą roboty a dokoła nich biega i krzyczy rój drobnych dzieci, hałasujących jak szkoła wypuszczona z klasy na chwilową zabawę. Dzięki tej miejscowej publiczności, plac przed Kapitolem posiada charakter prowincyonalny.
Innego znów wieczoru Piotr, przybywszy na zwykłą pogadankę do pokoju Daria, opowiadał swoje zachwyty nad wodotryskami, które dziś oglądał. Rzym jest miastem najliczniejszych i naj-