Strona:PL Zola - Rzym.djvu/642

Ta strona została uwierzytelniona.

pominał sobie różne doznane przygody w podobnych okolicznościach; radość, jaka go ogarniała, gdy ukryty chwilowo lis znów się wynurzał z kotliny, lub z po za muru kryjącego go przed oczami polujących, aż wreszcie zmęczony, bez tchu, padał ku ogólnej uciesze swych zwycięzców, dumnych ze swej przewagi i zdobywających zwierzę wytrwałością pogoni bez pomocy fuzyi.
— Ach, jakaż szkoda, że mnie tam nie było! — zawołał rozpaczliwym głosem Dario. Muszę leżeć w łóżku, podczas gdy inni się bawią!... Jeżeli to długo potrwa, to umrę z nudów w tym pokoju!
Benedetta uśmiechnęła się tylko do niego, nie czyniąc mu żadnej wymówki za ten naiwny okrzyk egoizmu. On się tutaj nudził, a ona czuła się tak bardzo szczęśliwa, mogąc z nim spędzać długie godziny! Lecz w miłości Benedetty było także jakby wiele matczynej wyrozumiałości. Rozumiała, że Dario mógł tęsknić za zwykłym swym trybem życia. Wszak nikogo teraz nie widywał. Nie wpuszczano do jego pokoju nawet najbliższych jego przyjaciół, lękając się, by który nie zaczął się domyślać właściwej przyczyny tego długiego niedomagania. Tak dawno nie był w teatrze, ani na balu, ani u żadnej z ładnych pań, które lubił odwiedzać! Zwłaszcza tęsknił za codziennemi spacerami po Corso. Prawdziwie cierpiał, nie mogąc brać w nich udziału. Pomiędzy godziną czwartą a piątą popołudniu,