lii, więc spojrzał na Benedettę, jakby z prośbą, by odpowiedziała za niego, lecz Celia z właściwą żywością swego usposobienia, natychmiast przeskoczyła na inny temat rozmowy:
— Wczoraj, podczas spaceru po corso, widziałam pewną damę... cóż... jesteś ciekawy co za damę spotkałam?...
Rzekłszy to, nieco się zmięszała i już zaczęła żałować postawionego pytania, lecz opanowała się szybko i jako blizka znajoma, od lat dziecinnych, dodała zuchwale:
— Ładną damę, którą znasz... lecz wyobraź sobie... miała w powozie bukiet białych, prześlicznych kwiatów...
Benedetta głośno się roześmiała, Dario też się uśmiechnął, chociaż uczuł się dotknięty w swej miłości własnej; tak szybkie pocieszenie się Tonietty drażniło go. Jakto?... więc Tonietta znalazła już jego zastępcę, chociaż miał ustaloną opinię jednego z najpiękniejszych młodych ludzi w Rzymie?!... Wszakże ze względu, iż nie miał zamiaru przedłużania tego miłosnego stosunku, rzekł niedbale:
— Doprawdy... lecz cóż w tem dziwnego?... nieobecnym zawsze dzieje się krzywda!...
— Człowiek, którego się kocha, nigdy nie jest nieobecnym — zauważyła Celia z wielką powagą swej dziewiczej miłości.
Benedetta wstała i, poprawiając poduszki pod głową Daria, rzekła z czułością:
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/644
Ta strona została uwierzytelniona.