Strona:PL Zola - Rzym.djvu/649

Ta strona została uwierzytelniona.

w piekarniach leżały zwalone na półkę, jak wielkie okrągłe kamienie, u zieleniarek sprzedających jodłowe szyszki i strąki czerwonego pieprzu, wisiały przed drzwiami sznury nanizanych suszonych pomidorów. Najapetyczniej przedstawiały się wędliniarnie a wydzielający się z nich silny odór solonego mięsiwa i serów, ponętnym był dla węchu, napotykającego tutaj tylko wstrętne wyziewy. Wśród tych wązkich uliczek mnóstwo było biur sprzedających bilety loteryjne a tuż obok w szynkach wielkiemi literami wypisane były pochwały dla wyborowych win z okolic Rzymu, z Genzano, Marino, Frascati.
Cała ludność żyła na ulicy, wałęsając się bandami w czarnych od brudu łachmanach. Dzieci biegały prawie gołe a jednak pokryte najwstrętniejszemi pasorzytami, których całe gniazda zlepiały włosy nigdy niemyte i nigdy nieczesane. Kobiety w porozpinanych kaftanach, w spódnicach sztywnych od zaskrzepłych warstw tłustego brudu, wymachując rękoma, kłóciły się, lub wrzeszczały, rozmawiając z sobą z oddalonych balkonów. Starcy, rozsiadłszy się na ławkach i stolikach, nieruchomie znosili znęcanie się roi much osiadających im twarze. Wśród tłumu stałych tych mieszkańców wązkich uliczek, przeciskały się wózki zaprzężone w niewielkie osiołki, lub pastuchy pędzili stada indyków, smagając je biczami. Czasami spotkać można było turystów zaniepokojonych otoczeniem, jakie tu widzieli i na-