— Mniejsza z tem, że wzięli nam dużo pieniędzy... niechajby tylko pozwolili jaknajprędzej na nasze małżeństwo... Wszak i ty, mój najdroższy, tego pragniesz?... Wiesz co?... oddałabym im zaraz moje perły, ten jedyny mój majątek a niech przyśpieszą dzień naszego ślubu...
Dario śmiał się, najzupełniej podzielając zapatrywania Benedetty. Pieniądze żadnej nie przedstawiały wartości w jego życiu. Nigdy nie rozporządzał żadną sumą i zawsze czuł potrzebę pieniędzy, lecz zdawało mu się, że tak być musi w jego położeniu i nie przewidywał możności zmiany pod tym względem. Przypuszczał, że zawsze żyć będzie przy swoim wuju kardynale, który niedozwoli, by jemu i jego żonie zbywało na koniecznych potrzebach. Wiedział, że nie posiada majątku a jednakże sto lub dwakroć sto tysięcy franków, nie stanowiło znacznej sumy jego zdaniem. Jeżeli tyle wydano na koszta procesu, należało uważać, że wszystko załatwiło się jaknajpomyślniej, bo słyszał o procesach kosztujących i pół miliona.
— Ty dasz twoje perły... to ja do nich dołożę mój pierścionek... oddajmy im co tylko zechcą... bo szczęścia zabrać nam nie mogą... a gdy się pobierzemy, będziemy tak niezmiernie szczęśliwi, że dobrze nam będzie w tym pałacu, chociażby nam zabrano meble i ogołocono ściany...
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/666
Ta strona została uwierzytelniona.