prawym człowiekiem... więc żal mi cię niezmierny... Niestety, w czemże mogę ci dopomódz?... W niczem... bo znam tutejsze stosunki, o których ty jeszcze nie masz wyobrażenia, bo gdybyś je znał, lękałbyś się nawet ze mną mówić... Wszakże wiedz, że kardynał Boccanera w niczem nie będzie ci pomocny. Kilkakrotnie słyszałem, jak ganił twoją książkę i potępiał jej dążności... Ale kardynał Boccanera jest człowiekiem cnót wyjątkowych... jest on świętej zacności, więc napadać na twoją książkę nie będzie, pozostanie bierny... uczyni to chociażby przez wzgląd na swoją siostrzenicę, którą ubóstwia, a która otwarcie broni cię, ile razy zdarzy się tego potrzeba... Radzę ci, gdy spotkasz kardynała, nie zaczynaj mówić o swojej książce, bo tylko go rozdrażnisz...
Piotr bynajmniej się nie zdziwił tem zwierzeniem. Od pierwszej wizyty, jaką złożył kardynałowi Boccanera, zrozumiał, że go nigdy nie pozyska za sprzymierzeńca, a przy następnych spotkaniach z Jego Eminencyą, ostatecznie się utrwalił w tem przekonaniu.
— Pójdę podziękować mu za jego neutralność...
— Nie czyń tego! Zmiłuj się nie czyń tego, bo mnie zgubisz; zarazby się domyślił, że z tobą wszedłem w ścisłe stosunki przyjaźni... że ci się zwierzam!... Ulituj się nad mojem położeniem i milcz o wszystkiem co ci powiedziałem... Pro-
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/672
Ta strona została uwierzytelniona.