ile skrytych nadziei spełniło się i spełnia skutkiem tej rywalizacyi!...
Piotr przypominał sobie teraz mnóstwo szczegółów i spraw, odnoszących się do szerzenia cywilizacyi i wiary w krajach pogańskich i zadrżał, obejrzawszy się po murach tego zapylonego biura Propagandy, w którem się znajdował. Zadrżał bo nagle wiele zrozumiał, a świadomość tych rzeczy przepełniała go trwogą odrazy, jaką budziły nadmiarem swej potworności.
Stał tak długo pogrążony w myślach nad tym Rzymem spokojnie i ufnie wyczekującym chwili pochwycenia władzy nieograniczonej, władzy świeckiej i duchownej, nad ludźmi będącymi już tylko jednym narodem zbratanym za pośrednictwem tryumfującej wiary Chrystusa. Wtem, ozwał się jakiś kaszel i Piotr, odwróciwszy się, drgnął, bo ujrzał kardynała Sarno, który wszedł cicho i niepostrzeżenie. Piotr silnie się zmięszał. Zdawało mu się, że został schwytany na czynie zakazanym, bo patrzeć na tę kartę wiszącą na ścianie może nie należało, zbyt jawnie bowiem wypowiadała ona tajemne plany i cele Propagandy. Czuł, że silnie się zaczerwienił z przyczyny zakłopotania.
Lecz kardynał, spojrzawszy na niego swym bezbarwnym wzrokiem, poszedł do biurka i opuścił się ociężale w fotel, nie mówiąc ani słowa. A gdy Piotr stanął przed nim, giestem ręki uwolnił go od ceremonii pocałowania sygnetu.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/683
Ta strona została uwierzytelniona.