nie wielką, nieograniczenie rozgałęzioną i sięgającą wszystkich krańców ziemi.
— Proszę usiąść na chwilę... Przyszedłeś, więc zapewne masz do mnie jaką prośbę?...
Mówiąc to i niby szykując się do wysłuchania słów przybyłego, kardynał odwracał kościstemi palcami strony leżących przed nim papierów i rzucał wzrokiem tu i owdzie, jakby chcąc się zapewnić, że wszystko pamięta i wie gdzie i kto działa z jego rozkazu.
Piotr znów się zmięszał tem jasnem postawieniem pytania, odsłaniającego rzeczywisty cel jego przybycia. Postanowił jednak nie uchylać się od dania równie kategorycznej odpowiedzi.
— Tak, przybyłem z prośbą do Waszej Eminencyi, potrzebując światłych wskazówek co do mojego postępowania w sprawie, w której przybyłem do Rzymu. Wasza Eminencya wie zapewne, iż chcę bronić książki, którą napisałem...
W jak najkrótszych zdaniach i treściwie przedstawił Piotr całą swoją sprawę. Lecz w miarę jak mówił, twarz kardynała silniej jeszcze tępiała, zdawał się nie słuchać i nie rozumieć. Wreszcie, po chwili milczenia, odezwał się:
— Tak, coś sobie przypominam... napisałeś jakąś książkę... mówiono kiedyś o tem w poniedziałek u donny Serafiny... Popełniłeś wielki błąd, pisząc książkę... ksiądz nie powinien nigdy pisać... Bo po cóż miałby pisać?... A jeżeli kongregacya Indeksu chce potępić twoją książkę, to
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/685
Ta strona została uwierzytelniona.