Strona:PL Zola - Rzym.djvu/691

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto monsignor Nani jest tym nieoględnym winowajcą!... Gniewam się na niego... doprawdy, że się gniewam!... Powiem mu to i wyłaję przy sposobności.. Zkąd żeon to wie?... Przecież nie należy do kongregacyi Indeksu... Ktoś go mylnie uwiadomił... Proszę... powiedz mu pan, że się omylił.. najzupełniej omylił... ja nic nie jestem w stanie uczynić w sprawie, która pana obchodzi... No... no... ktoby się tego spodziewał, że monsignor Nani nie umie dochowywać tajemnic najkonieczniejszych i przez wszystkich za takie uznawanych...
Mówiąc to, przysiadł się do Piotra bliżej i z układną, przymiloną uprzejmością dodał:
— Ponieważ monsignor Nani przysłał pana do mnie, nie mogę panu odmówić chwili szczerej rozmowy... pod warunkiem wszakże, że nie będziemy mówili o sprawozdaniu, jakie jestem obowiązany napisać o książce pańskiej... ani też o czemkolwiek bądź, co o niej sądzą członkowie kongregacyi...
Teraz uśmiechnął się Piotr, pełnym będąc podziwu dla tego księdza światowego, który z tak uprzejmą zręcznością umiał mówić rzeczy nieprzyjemne. Znów więc zaczął opowiadać cel, w jakim napisał swoją książkę i jak dalece nie spodziewał się, że padną nań gromy srogiej kongregacyi Indeksu; przyczyny ich nie rozumiał, szukał powodów i znaleźć ich nie mógł.
Monsignor Fornaro słuchał z najwyższem zajęciem i, widząc szczerość Piotra, zdawał się być