wiłem go w mej książce w należnej nietykalności... Przecież każdy uczciwy człowiek, czytając moją książkę, czuje, że mówię w niej tylko o miłości bliźniego i wybawieniu go z nędzy dzisiejszej... Czyż pragnienia te moje nie są dość wyraźnie zaznaczone?... Czyż intencye moje nie widnieją na każdej stronnicy mojego dzieła?...
Monsignor Fornaro siedział teraz spokojnie i przybrał wyraz ojcowskiej pobłażliwości:
— Och intencye!... intencye!...
Wstał na znak, że uważa rozmowę za skończoną i mówił dalej:
— Bądź przekonany, drogi panie Fromont, że czuję się mocno zaszczycony twoją bytnością i twoją szczerością... Wybacz, ale nie mogę odwdzięczyć się równą szczerością... Wszak pojmujesz, że nie mogę ci powiedzieć treści mojego sprawozdania?... I tak zbyt wiele z tobą mówiłem... nie powinienem był chcieć słuchać twojej obrony... Lecz po za tem, chciej pamiętać, że wszystko jestem gotów uczynić, czego tylko odemnie zażądasz... Ale co do twojej książki, to jestem w obawie, że będzie potępioną...
Piotr drgnął, a monsignor, popatrzywszy na niego, mówił dalej:
— Cóż chcesz... nie może być inaczej... Sądz się o faktach a nie o intencyach... Wszystko cobyś mógł powiedzieć na usprawiedliwienie tej książki, nic nie pomoże... bo książka musi być sądzona taką jak jest... jaką napisałeś... wydru-
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/699
Ta strona została uwierzytelniona.