Strona:PL Zola - Rzym.djvu/707

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przepraszam, najmocniej przepraszam, że pana niepotrzebnie trudziłem mojemi sprawami... Lecz przyszedłem, ulegając życzliwym radom monsignora Nani, który łaską mnie swoją obdarza.
Otóż wrażenie objawiło się tu inaczej. Znów blady uśmiech przebiegł po ustach zakonnika, lecz uśmiech ostrej, ironicznej wzgardy. Twarz mu pobladła a mądre przenikliwe oczy zaiskrzyły się gorączkowo.
— Ach, to monsignor Nani pana przysłał!... W takim razie wiedzże pan, że jeżeli potrzebujesz opieki, pomocy, to nie należy tego szukać po za nim!... Jest on wszechwładny... Idź do niego!... Idź i oddaj mu się z ufnością...
Tak więc, jedynym wynikiem złożonej wizyty, była rada, by zwrócił się do tego, który go tutaj przysłał! Piotr czuł, że traci grunt pod nogami i chcąc się namyśleć jak dalej działać, postanowił wrócić do swego mieszkania. Zdawało mu się, że dobrze będzie naradzić się z don Vigiliem. Właśnie tego wieczoru spotkał go w korytarzu, idącego ze świecą do swego pokoju.
— Może pan zechce wstąpić do mnie na chwilę rozmowy... Chciałbym się z panem naradzić i rozpytać się o różne szczegóły...
Don Vigilio dał mu znak, by zamilkł i obejrzawszy się na wszystkie strony, szepnął ledwie że dosłyszalnym głosem:
— Czyś pan nie spotkał księdza Paparelli na schodach?... Mam przekonanie, że on nas szpieguje...