ciwnikiem, lecz dotąd nie mieli odwagi rzucenia się na niego lub na osoby przy nim będące... lecz to tylko do czasu.. prędzej lub później znów zaczną mnie prześladować... Kto wie... może dowiedzą się o rozmowie mojej z tobą i drogo to przypłacę... wiem, że źle robię, mówiąc z tobą... źle, bo to jest przeciwne moim interesom... mojemu spokojowi na przyszłość... ale cóż chcesz, musiałem się wygadać... nie mogłem już dłużej wytrzymać i dusić tę męczarnię w sobie samym... Ach, ci jezuici, ileż złego uczynili mi oni! Pozbawili mnie wszelkiego szczęścia na świecie, z ich powodu cierpiałem i cierpię i zawsze cierpieć będę... słyszysz, to najokrutniejsi moi prześladowcy!...
Opowiadanie don Vigilia wydało się Piotrowi pełne chorobliwej fantazyi, więc w żart chcąc obrócić przesadzane jego obawy, zawołał, śmiejąc się:
— Obwiniasz ich chyba zbyt srogo, bo chociażby febra, która ci dokucza, nie została ci nasłana przez jezuitów!
— Otóż właśnie, że się mylisz; mam febrę tylko z ich powodu! Dostałem febry po bezsennej nocy, którą spędziłem nad Tybrem, płacząc z rozpaczy, gdy z ich powodu wypędzono mnie z kościoła powierzonego mojej pieczy! Lubiłem ten mały kościółek i obsługiwałem go, nie żądając nic więcej... lecz i to mi odebrano z ich przyczyny!
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/720
Ta strona została uwierzytelniona.