Strona:PL Zola - Rzym.djvu/739

Ta strona została uwierzytelniona.

Zmęczony, zrozpaczony, Piotr rzucił się na krzesło stojące tuż przy fotelu don Vigilia, który rozdrażniony gwałtownością rozmowy, wyczerpany z sił długim niewywczasem, zsiniałą miał cerę i ręce mu się trzęsły w paroksyzmie febry. Siedzieli, milcząc. Wreszcie don Vigilio zaczął mówić, że przyszła mu myśl zapoznania Piotra ze spowiednikiem papieża. Był nim franciszkanin u którego czasami bywał. A może ten pełen skromności i prostoty człowiek, zechce wbrew swemu zwyczajowi, wywrzeć wpływ na papieża?... Może los Piotra zdoła go zająć?.. Dla czegóżby nie spróbować z tej strony?...
I znów zapanowało milczenie. Oczy Piotra zatrzymały się na obrazie wiszącym na ścianie. Było to stare, zczerniałe malowidło, które zauważył zaraz pierwszego dnia po swoim przyjeździe i odtąd nie mógł nań patrzeć bez silnego wzruszenia. Czyż ta nieznana kobieta rozpaczająca napróżno przed zamkniętemi drzwiami domu, z którego ją wypędzono, nie była jego siostrą, równym bólem znękaną?... Jakże była ona miłości pełną, rzewnie płaczącą i jakże wzruszała swą twarzą ukrytą w dłoniach, twarzą niewidzialną a jednak najniezawodniej piękną i łzami rozpaczy zalaną. Padła z bólu na stopniach pałacu i cierpiała katusze, będąc odepchniętą od tych drzwi niemiłosiernie przed nią zamkniętych. Chłód musiał jej dokuczać, bo obnażone ciało ledwie że przysłaniał rąbek bielizny. Ukryła twarz