i nie chciała, by ją kto mógł poznać, nie chciała wyjawić tajemnicy swego nieszczęścia. Ręce jej konwulsyjnie przywarły do bolejącej twarzy, a Piotr, patrząc na nią, wyobrażał sobie, że ta twarz musi mieć podobne z nim rysy. Tak, to była jego siostra, równie bolejąca i rozpaczą szarpana jak on w tejże chwili. Była opuszczona, odtrącona, sama i namiętnością swego cierpienia myślała przebłagać serca złych ludzi, mieszkających po za temi spiżowemi drzwiami. W miarę jak patrzał na ten obraz przedstawiający tyle pokrewnego mu bólu, Piotr dziś silniej był wzruszony i nagle zapytał milczącego don Vigilia:
— Czy wiesz, czyj to obraz?... Kto namalował to arcydzieło wywołujące we mnie wzruszenie od pierwszej chwili mego przyjazdu?...
Don Vigilio spojrzał na Piotra, zaniepokojony niespodziewanem pytaniem, a jeszcze silniej się zadziwił, rzuciwszy okiem na zczerniały obraz, oprawiony w ubogie ramy. Oniemiał z przerażenia a Piotr znów pytał nalegająco:
— Zkąd pochodzi ten obraz?... Czy nic o nim nie wiesz?... Jakim sposobem zaniedbano go tutaj, bo do tego pokoju nikt nigdy nie przychodzi... A ten obraz to prawdziwe arcydzieło...
Don Vigilio machnął ręką, jakby przecząc i rzekł:
— O to nic niewarte!... Zkądże chcesz, abym cokolwiek wiedział o tym obrazie, niemającym
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/740
Ta strona została uwierzytelniona.