Strona:PL Zola - Rzym.djvu/741

Ta strona została uwierzytelniona.

żadnej wartości!... Tego rodzaju płócien czarnych i zniszczonych od starości jest wszędzie aż nadto pełno... Przypuszczam, że ten obraz został zawieszony przed paru wiekami... gdy zawieszano w pałacu inne obrazy... Był i pozostał... Przyznam się, że go nigdy dotychczas nie zauważyłem... teraz dopiero spostrzegłem że tu wisi...
Don Vigilio wstał, chcąc odejść do swojego pokoju, a ze zmęczenia tak silne wstrząsały nim dreszcze, że zęby mu dzwoniły. Przerywanym głosem rzekł do Piotra, chcącego wziąść lampę dla przeprowadzenia gościa:
— Nie trudź się... proszę cię nawet, byś mnie nie odprowadzał do swoich drzwi. Ja wolę wyjść sam, ostrożnie i zbadawszy, że nikogo nie ma w korytarzu.. Lecz na zakończenie naszej rozmowy, powtarzam ci i szczerze zalecam, byś się oddał w ręce monsignora Nani... ten przynajmniej jest rozumniejszy od innych... Pamiętasz co ci powiedziałem zaraz po twoim przyjeździe?... Wszak cię ostrzegłem, że czy chcesz, czy nie chcesz, będziesz musiał to zrobić, czego on zażąda... Więc pocóż masz przedłużać walkę?... A teraz jeszcze jedno... proszę, nigdy ani jednem słowem nie daj nikomu do zrozumienia, że tu spędziłem z tobą wieczór... bo gdyby dowiedziano się że z tobą rozmawiałem... wystarczyłoby to, by wyrok śmierci został na mnie wydany!