Strona:PL Zola - Rzym.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

tam, znalazł się wobec piędziesięcioletniej imości, o twarzy wesołej, czarnych włosach i przysadzistej figurze. Na widok księdza, twarz a przedewszystkiem jasne, małe oczy kobiety przybrały wyraz podejrzliwej nieufności.
Piotr, zebrawszy niewielki zasób włoskich słów, jakie umiał, zaczął jej tłómaczyć swoją obecność.
— Jestem księdzem Piotrem Fromont...
Nie pozwalając mu na dalsze objaśnienia, przerwała, odzywając się doskonałą francuzczyzną, z wyraźnym akcentem wieśniaków ze środkowej Francyi.
— A, to pan jesteś księdzem Piotrem Fromont... Wiem, wiem... Spodziewałam się pańskiego przybycia.. otrzymałam rozkazy.
Piotr patrzał na nią zdumiony, więc dla zaspokojenia jego ciekawości, dodała:
— Jestem francuzką... Od dwudziestu pięciu lat mieszkam w tym obcym kraju i ani rusz nie mogę się przyzwyczaić do ich włoskiego paplania...
Teraz dopiero Piotr przypomniał sobie, że wicehrabia, opowiadając mu szczegóły urządzenia domu rodziny Boccanera, wspomniał także o Wiktoryi Bosquet. Mając lat dwadzieścia dwa, przyjechała do Rzymu wraz ze swoją panią, chorą na suchoty a gdy ta umarła, Wiktorya znalazła się w nędzy i opuszczeniu, równie obca jak w dzikim kraju. Na szczęście hrabina Brandini z do-