— Jakże to pięknie, jak poczciwie z twej strony, żeś przyszedł mnie odwiedzić... Siadajże, mój synu, i pomówmy ze sobą od serca, po koleżeńsku.
Nie czekając na odezwanie się Piotra, zaczął się go rozpytywać z oznakami najczulszej troskliwości:
— Więc cóż?... Jakże ci idzie?... Czyś posunął swoją sprawę?... Opowiedz mi wszystko, opowiedz szczegółowo.. cóżeś zrobił od czasu ostatniego naszego widzenia się?...
Pomimo przestróg, jakich mu udzielił don Vigilio, Piotr uległ okazywanej sobie sympatyi i z całą szczerością opowiedział wszystko, nic nie tając i nic nie przepuszczając. Zdał sprawę z wizyt, jakie złożył u kardynała Sarno, u monsignora Fornaro, u ojca Dangelis, u wpływowych kardynałów, u członków kongregacyi Indeksu, u wielkiego Pokutnika, u kardynała sekretarza, u innych prałatów i dostojników Kościoła, u proboszczów i zakonników. Kończąc swe opowiadanie, Piotr położył nacisk, że widzi całą bezużyteczność swych zabiegów... wszędzie odsyłano go od drzwi do drzwi, a teraz gdy wszystkie już uchylił, gdy wszystkich widział i poznał, czuje, że tylko napróżno poderwał sobie nogi, zmordował ciało i stępił mózg, bo przestał rozumieć, nie jest zdolny pojąć, dlaczego tak długo bawiono się nim jak piłką, rzucaną z rąk do rąk.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/762
Ta strona została uwierzytelniona.